Czy możesz nie pierdzieć, kiedy oglądam serial? Dziękuję. Jak wypada dziś pierwszy kosmiczny podbój Ziemi?
Dziś na moim oku pierwsza dwuczęściowa historia z 1 serii New Who. Pozostałe moje teksty z poniższego cyklu znajdziecie tutaj. Jak ogląda się dziś potyczkę Doktora ze Slitheenami? Czy nadal czuje się ciarki żenady? Sprawdźmy.
Odkąd tylko pamiętam ta historia podzielona na dwie części wywoływała u mnie żenadę. Slitheeni zapisali się w mojej pamięci jako śmieszni, pierdzący kosmici, z których do dziś wszyscy mają ubaw. Przy rewatchu Doctor Who zazwyczaj unikałem więc tej historii, bo nie chciałem marnować czasu. Częściowo byłem w błędzie. Tak, dobrze czytacie.
Pierwsza część tej historii czyli Aliens of London zaczyna się obiecująco. Doktor i Rose wracają do współczesności, by towarzyszka mogła pobyć chwilę z rodziną. Od razu widzimy pierwsze konsekwencje podróży z Władcą Czasu – dziewczyny nie było równy rok. Jej matka myślała, że to chłopak Rose, Mickey ją zabił. Ta jednak wraca, jakby minęła dosłownie chwila od kiedy ostatni raz się zobaczyły. Bardzo podoba mi się to, że RTD pokazał, że wszystko ma swoje konsekwencje, a w wirze przygód możemy łatwo zapomnieć o tych, których zostawiliśmy. Miałem wrażenie, że choć na początku Rose jest przykro, że tak potoczyły się sprawy, potem nie czuje się winna. Zobaczymy to później u Marthy, ale ta podejmie inną decyzję (jasne, tam działo się o wiele więcej).
Na Londyn spadają kosmici i niszczą Big Bena. Wielkie poruszenie i ekscytacja. Zawsze się zastanawiam jakby to było, gdyby na Ziemi publicznie rozbili się kosmici – jak my byśmy na to zareagowali? Strach? Niepewność? Radość? Widzimy tutaj aspekty tego. I chyba scenarzysta trafia też idealnie – po pewnym czasie zaczęlibyśmy imprezować witając kosmitów, a za kilka dni mogłoby nam się to znudzić. Doktor postanawia tymczasem sprawdzić, co to za kosmici. Świnia, która biega po ciasnych korytarzach ma w sobie coś wyjątkowego – z jednej strony jest to dość śmieszne, z drugiej przerażające. Efekt jest dobry i do dziś trzyma się świetnie (przy okazji poznajemy też Toshiko, którą będziemy mogli zobaczyć potem w Torchwood). Ta świńska dywersja udała się prawdziwym wrogom.
No właśnie. Głównymi wrogami w tej historii są Slitheeni, o czym przekonujemy się w trakcie odcinka. Już na początku widzimy, że coś na wysokich szczeblach władzy jest nie tak. A gazy, które wydalają ze swojego ciała wysoko postawieni ludzie sprawiają, że chcemy uderzyć się mocno w głowę. Po 15 latach to nadal boli i nie śmieszy. Żenada jest obecna, a pierdzenia jest tutaj mnóstwo. Ok, tekst Doktora: „Czy mógłbyś nie pierdzieć, kiedy staram się ratować świat” bawi, ale to już chyba ze zmęczenia tą głupotą.
Nie mogę nie wspomnieć o Harriet Jones. Kobieta, która ma wiedzę, otwarty umysł, jest odważna, ale wszyscy ją pomijają. Jest to przykre, choć na swój sposób jest irytująca, a jej ciągłe przedstawianie się wynika zapewne właśnie z tej ignorancji, z którą musi się zmierzyć, to jest to bardzo ciepła i dobra osoba. Myśli szybko, działa sprawnie, jest gotowa się poświęcić, by ratować swój kraj. Gryzie mnie tylko to, że RTD wymyśla, że Jones będzie premier na wiele kadencji i doprowadzi kraj do cudownego rozwoju. A jak wiemy, potem zmieni zdanie na temat tej postaci i jej przyszłość nie ułoży się tak różowo.
Ciężko jest oceniać tę historię rozdzielając ją na pół, jednak postaram się to zrobić. Pierwsza część mi się podoba. Mamy tajemnicę, ekscytację kontaktem z obcymi, dziwne zagrożenie. I, uwaga, przerażających Slitheenów. Mimo wszystko zielone potwory sprawiają, że nie czujemy się dobrze. A mrugające oczy są strasznie nieprzyjemne! Jest jeszcze, mimo wszystko, cudowna Harriet Jones. Na koniec cliffhanger, który sprawia, że chcemy więcej. No i potem bardzo szybko tego żałujemy. Druga część odcinka jest zwyczajnie nudna. Naprawdę bardzo się wynudziłem. Wrogowie nagle przestają być przerażający, a stają się zabawni. Jackie i Mickey potrafią poradzić sobie z zagrożeniem, dzięki czemu wiemy, że to zaradne osoby. Nie czujemy żadnego zagrożenia, nie ma już takiego napięcia jak podczas oglądania pierwszej części.
Samo rozwiązanie wątku zagrożenia nie jest ciekawe i wydaje mi się, że taki wybuch pocisku powinien chyba zniszczyć o wiele więcej, bo ma większą siłę rażenia. Nie wygląda jednak na to, że są tu jakieś ofiary, a było to przecież ryzykowne i bardzo niebezpieczne. Średnio to kupuję i byłem zawiedziony. Rodzina Slitheenów została jednak unicestwiona, za to możemy dziękować.
Rose postanawia nie porzucać roli podróżniczki w czasie i dalej ruszyć na przygody z Dziewiątym Doktorem. Jackie bardzo się o nią martwi, jednak nie przekonuje to dziewczyny. Podoba mi się to, że Doktor zaprosił na pokład Mickeya, który musiał sporo przejść w tej historii (nie licząc tego, że wcześniej zanim Rose wróciła, zupełnie o nim zapomniała, a ten był podejrzany o jej morderstwo). Chłopak twierdzi jednak, że to nie jest dla niego i postanawia zostać na Ziemi nie mówiąc nic Rose. W nasze oczy rzuca się po raz kolejny napis Bad Wolf, tym razem pokazany wielokrotnie. Możemy więc podejrzewać, że coś się tutaj kroi…
Aliens od London/World War Three
Scenariusz: Russell T Davies
Reżyseria: Keith Boak
Odcinek Aliens of London: 3/5 TARDISek
Odcinek World War Three 1/5 TARDISek
Historia w całości: 2/5 TARDISek
Dziennikarz, uwielbia herbatę i wino. Kocha Dwunastego Doktora i Donnę. W wolnej chwili wychodzi z domu, bo nie znosi samotności. Uwielbia życie w mieście. Ogląda dziesiątki seriali, śledzi i bawi się popkulturą, gra na konsoli. Stara się rozbawiać ludzi w każdej możliwej okazji, żeby świat nie był ponury. Ogarniacz czasu i przestrzeni.