Dotarliśmy do finału trzeciej serii New Who. Twórcy przygotowali trzyodcinkową historię: Utopia, The Sounds of Drums oraz Last of the Time Lords. Czy finał można uznać za udany i czy zdążył się już zestarzeć?
Moja przygoda z trzecią serią Doctor Who powoli dobiega końca. Pora przyjrzeć się finałowi, który został podzielony na trzy części. Nie lubiłem do niego wracać. Ponowny seans trochę mnie zaskoczył. Ale po kolei. Utopia przedstawia nam bardzo ciekawy koncept. Ostatki rasy ludzkiej gnieżdżą się w obozie, który chroni ich przed agresywnymi i mięsożernymi dzikimi ludźmi. Uchodźców łączy jedno – każdy z nich marzy, by dostać się do Utopii. Innego, lepszego świata, w którym będzie można normalnie żyć. No i właśnie do tej odległej, mrocznej przyszłości trafia Dziesiąty Doktor i jego towarzysze.
Początek odcinka to znajomy dla nas widok. TARDIS znów ładuje się w Cardiff (czemu po 4 serii już tego nie robi?). My i Doktor widzimy znajomą twarz. Ja jako fan bardzo się cieszę, a Doktor ucieka. Powraca Jack Harkness. Po jednej serii nieobecności przebojowy kapitan znów natrafia na Władcę Czasu. Dziesiąty zachowuje się jednak bardzo dziwnie i odlatuje. Kapitan chwyta się TARDIS, przez co bohaterowie rozbijają się na krańcu wszechświata. I już od początku dowiadujemy się, że u Jacka wiele się zmieniło – jest teraz nieśmiertelny. To ciekawy pomysł. Bardzo szybko zaczyna flirtować z Marthą, co daje nam poczucie, że w tej kwestii nic się nie zmieniło. Dziesiąty jest dla niego szorstki i nieprzyjemny. Nie do końca mi się to podoba, szczególnie że Jack poświęcił życie dla ludzkości oraz Doktora i Rose. No właśnie – Martha jest strasznie zazdrosna o Rose i jest to irytujące. Postacie szybko wpadają w tarapaty, ale udaje im się zbiec do obozu dla uchodźców. Ten widok jest przerażający. Tysiące ludzi, brudnych, zmęczonych, zniszczonych wewnątrz, ale z odrobiną nadziei. Przykro się na to patrzy.
Wszyscy chcą się udać do Utopii. Zaprowadzić ma ich tam profesor Yana. Derek Jacobi jest fantastyczny w tej roli. Jako miły, starszy profesor wypada przekonująco i sprawia, że się uśmiechamy i cieszymy się, gdy ma momenty radości. Gdy objawia się jego mroczna strona, jest przerażający, aż ma się ciary na plecach. Genialny casting i genialna gra aktorska. Profesorowi towarzyszy Chantho, która szybko znajduje wspólny język z Marthą i są do siebie bardzo podobne. Z uśmiechem patrzy się na sceny, w których Doktor i profesor współpracują i mają z tego frajdę. Przy połączeniu ich sił ludzkość może mieć szansę na lepsze jutro. Niestety jak zwykle coś idzie nie tak, a bohaterowie muszą uratować kosmiczną rakietę. Jack i Dziesiąty w końcu dochodzą do porozumienia, gdy szczerze rozmawiają – to bardzo fajna scena. Poza tym w odcinku niewiele się dzieje. Przede wszystkim wprowadza nam ciekawy i przerażający świat. Koniec jest za to… mistrzowski!
My jako widzowie wiemy, że coś jest nie tak z Yaną, ale nasi bohaterowie tego nie widzą. Uważni fani dostrzegą, że gdzieś to już widzieli… Profesor ma zegarek, taki, w jakim Dziesiąty ukrył swoją tożsamość kilka odcinków temu. Atmosfera jest naprawdę gorąca, a wtedy profesor przypomina sobie, kim jest. Do Doktora docierają także słowa Twarzy z Boe – You Are Not Alone (YANA). Genialne! Jacobi w roli Mistrza jest przerażający, szybko jednak regeneruje i odlatuje w TARDIS. Nasi bohaterowie zostają uwięzieni, a my z otwartymi ustami nie dowierzamy w to, co przed chwilą się stało. Za to zakończenie Utopia dostaje ode mnie wyższą notę.
Cliffhanger szybko zostaje rozwiązany w kolejnym odcinku, który jest moim zdaniem lepszy. Martha przyznała, że zna już skądś głos Mistrza. I oczywiście miała rację. Ten był z nami „obecny” już od jakiegoś czasu jako Harold Saxon, który właśnie został premierem Wielkiej Brytanii. I ma ludzką żonę! The Sound of Drums jest ciekawym odcinkiem. Nasi bohaterowie zostają zbiegami, szuka ich całe państwo. Mistrz pokazuje się jako szalona osoba, która zabija bez problemów. Jest to dość brutalnie pokazane, a widok zwłok w Doctor Who zawsze mnie zaskakuje (szczególnie że później jest ich coraz mniej). Uwielbiam to, że do fragmentów serialu wykorzystano prawdziwe osoby, które popierały kandydaturę Saxona, np. Sharon Osbourne (klipy z nimi leciały także podczas reklam w tv!). Szalonego Mistrza bawią Teletubisie, to już dla mnie o krok za daleko. W wyniku działań Mistrza Martha traci mieszkanie, a jej rodzina jest zagrożona. Dotąd współpracowała z Saxonem, ale dotarło do nich, że źle postępują. Wyłamuje się ojciec towarzyszki, za co zostaje ukarany. Tempo odcinka jest bardzo szybkie i bardzo mi się to podoba.
Akcja staje na chwile, gdy bohaterowie rozmawiają w kryjówce. Poznajemy historię Mistrza i Doktora, wrogo-przyjaciół, a także dowiadujemy się co nieco o odmienionym Torchwood. To ważne informacje, szczególnie dla tych, którzy nie wiedzą, kim jest Mistrz. Gdy oglądałem serial po raz pierwszy, myślałem, że Mistrz to właśnie jakiś nauczyciel Doktora. Dzięki odrobinie kreatywności i wiedzy nasi bohaterowie dostają się na powietrzny statek Saxona. Tam następnego dnia ludzkość ma oficjalnie po raz pierwszy poznać kosmitów, z którymi udało się nawiązać kontakt. Stwory mają przychodzić w pokoju, ale oczywiście są na usługach Mistrza i mordują prezydenta USA. Na Ziemie spada atak morderczych kul, oczywiście w rytmie kiczowatej muzyki. Szaleństwo Mistrza nie zostaje jednak powstrzymane, gdyż ten przewidział plan Doktora. Dziesiąty zamienia się w staruszka, a uciec udaje się jedynie Marcie. Odcinek jest nieprzewidywalny. Akcja jest naprawdę szybka i trzyma nas w napięciu. Nie jest to odcinek idealny, ale zdecydowanie lepszy od poprzedniego. RTD postawił stawkę strasznie wysoko. Ludzkość może uratować jedynie Martha.
I w ten sposób docieramy do Last of the Time Lords, który kończy finał 3 serii. Od wydarzeń z poprzedniego odcinka minął rok. Ludzkość musiała wytrwać działania Mistrza i kosmitów Toclafane. Martha podróżowała po świecie, stała się legendą, która może ocalić ludzi. Według opowieści zbiera elementy broni, która może zabić Mistrza. Dziewczynie udaje się podróżować „niewidzialnie” dzięki kluczowi od TARDIS, który tworzy filtr percepcji. Na swojej drodze spotyka doktora Toma Milligana (jak zwykle czarujący Tom Eliis), który ma doprowadzić ją do profesor, dzięki której odkryją, co znajduje się wewnątrz kulki Toclafane’ów. Prawda jest przerażająca – to ostatni ludzie z odcinka Utopia, których już spotkaliśmy. Prawda szokuje nas i naszych bohaterów.
Tymczasem rodzina Marthy zostaje niewolnikami Mistrza. Są upokarzani i muszą mu służyć. Okropnie się na to patrzy. Stary Doktor wygląda na bezradnego, a Mistrz pomiata nim, wyśmiewa go i znęca się nad nim. Jack jest pojmany i bywa torturowany. Postacie buntują się, jednak zostają za to jeszcze bardziej ukarani. Gniew, złośliwość Mistrza jest straszna. Saxon nadaje specjalną transmisję skierowaną do ludzkości i Marthy, podczas której „zabija” Doktora. Ten jednak zostaje zmieniony w dziwne stworzenie (oficjalnie – niby się bardzo postarzał). W tym momencie mam ochotę puknąć się w czoło. To o jeden krok za daleko. Na tym się jednak nie kończy.
Martha trafia do ludzi, którzy z chęcią słuchają jej opowieści. Jednak Mistrz szybko ją odnajduje, dzięki zdradzie pani profesor. Towarzyszka traci tajemniczą broń i trafia na statek Mistrza, który szykuje się do kosmicznej wojny z innymi gatunkami. Wszystko wskazuje na to, że Mistrz triumfuje. I tutaj jednak czeka na niego niespodzianka. My jako widzowie wiemy, że coś musi być nie tak. Zło w Doctor Who wygrywa naprawdę rzadko. No i mamy rację, ale pomysł, na który wpadł RTD, bardzo boli. Siłą, która zniszczy, Mistrza są słowa. Dzięki sieci telefonicznej, którą wykorzystał wcześniej Mistrz – ludzkość myśli o Doktorze, co zmienia go w pewnego rodzaju boga. Młodnieje, ma dodatkowe supermoce. Bardzo szybko udaje się mu pokonać Mistrza, a także odwrócić bieg czasu. Powstaje „Rok, którego nie było”. Cała ludzkość nie pamięta nic, co miało miejsce przez ten rok, oprócz zabicia prezydenta USA. Świadome są jedynie osoby, które były obecne na statku powietrznym Mistrza. Doktor wybacza swojemu przyjacielowi, co rani go bardziej niż przegrana.
Świetnie ukazane jest tutaj złamanie psychiki ludzkiej. Rodzice Marthy byli poniżani, niszczeni z każdym dniem. Są gotowi zabić inną osobę, choć wcześniej nie byliby do tego zdolni. Czuć od nich ogromny ból i nienawiść. Rozumiemy ich. Pada strzał, ale ze strony żony Mistrza. Lucy również była krzywdzona, a teraz odpłaciła Mistrzowi za jego czyny. Mistrz decyduje się umrzeć, nie chce regenerować. Widzimy, jak bardzo rani to Dziesiątego Doktora, który ledwo odzyskał kogoś „ze swoich ludzi”, a już go traci. Mistrz od bycia więźniem wybrał śmierć. Jego ciało zostaje spalone, ale ktoś zdobywa jego sygnet. Co daje nam sygnał, że to nie ostatni raz, gdy ten Władca Czasu widziany jest na ekranie.
Choć jak dla mnie cały odcinek kuleje i wiele pomysłów mnie bardzo boli, to podoba mi się zakończenie tej historii. Jack wraca do drużyny Torchwood, a Doktor naprawia mu manipulator czasu. Dowiadujemy się także, że Jack jest prawdopodobnie Twarzą z Boe. Genialne i zaskakujące. Lubię wracać do tej sceny. Dziesiąty jest gotowy na nowe przygody z Marthą. Ta jednak postanawia zostać, by zaopiekować się rodziną. Ma rację. Jej bliscy dużo wycierpieli i bardzo jej potrzebują. Spędziła wiele lat, by zostać lekarzem, chce kontynuować naukę i dalej pomagać ludzkości. Odejście Marthy jest jednym z moich ulubionych momentów tej towarzyszki. I nie dlatego, że jej nie lubię. Martha w końcu stawia na swoim. Jest świadoma, czego chce i tego, czego nigdy mieć nie będzie. Sama ma już dość wzdychania do Doktora, który nawet nie chce na nią pod tym kątem spojrzeć. Musi ruszyć dalej ze swoim życiem. Jest silna i pewna siebie. Kocham ją za to. Zostawia mu jednak telefon, bo nie chce się z nim żegnać na zawsze. Takich postaci w Doctor Who mi brakuje. Jestem dumny z Marthy. I gdy samotny, smutny Doktor rusza dalej w czas i przestrzeń, twórcy zaskakują nas kolejnym cliffhangerem. TARDIS zderza się z Titanikiem!
I tak właśnie prezentuje się zakończenie trzeciej serii. Mam strasznie mieszane uczucia, bo wszystkie trzy odcinki są bardzo nierówne. Utopia jest ciekawym wprowadzeniem z satysfakcjonującym zakończeniem i kilkoma fajnymi scenami. The Sounds of Drums to dla mnie odcinek pełny akcji i zaskoczeń. Niesamowicie wciąga i intryguje. Natomiast ostatni odcinek psuje trochę ten efekt. Pomysł z wędrówką Marthy jest dobry. Po raz kolejny twórcy pokazują nam, że towarzyszka wierzy w Doktora i jest w stanie się całkowicie dla niego poświęcić. Jednak sam pomysł na pokonanie Mistrza, nadanie Doktorowi dziwnych mocy czy tarczy ochronnej, jest dla mnie mega bzdurny.
Nie ukrywam, nigdy nie pałałem sympatią do Mistrza granego przez Simma. Nie trafiała do mnie ta inkarnacja. Z jednej strony jest kampowy, kiczowaty i zabawny. Z drugiej przerażający i sprawia, że nieprzyjemnie się na niego patrzy. Ale nie daje mi frajdy. Może i takie jest założenie, ale nie przepadam za nim, irytuje mnie, boli mnie to, co robi innym. Jego plan podboju wszechświata jest „prosty” i trochę nudny. Nie do końca podoba mi się także motyw z odgłosem bębnów, choć nie dziwię się, że Władca Czasu oszalał.
Finał 3 serii Doctor Who podobał mi się mniej od poprzednich. Stawka była równie wysoka, jak poprzednio, ale moim zdaniem historia była mniej angażująca. Kiedyś jeszcze do niej wrócę, ale nieprędko.
Utopia/The Sound of Drums/Last of the Time Lords
Scenariusz: Russell T Davies
Reżyseria: Graeme Harper, Colin Teague
Odcinek Utopia: 4/5 TARDISek
Odcinek The Sounds of Drums: 4/5 TARDISek
Odcinek Last of the Time Lords: 3/5 TARDISek
Historia w całości: 3/5 TARDISek
Pozostałe teksty z serii możecie przeczytać tutaj.
Dziennikarz, uwielbia herbatę i wino. Kocha Dwunastego Doktora i Donnę. W wolnej chwili wychodzi z domu, bo nie znosi samotności. Uwielbia życie w mieście. Ogląda dziesiątki seriali, śledzi i bawi się popkulturą, gra na konsoli. Stara się rozbawiać ludzi w każdej możliwej okazji, żeby świat nie był ponury. Ogarniacz czasu i przestrzeni.