Od momentu, kiedy dowiedziałam się, że jeden z odcinków 12 serii napisze Ed Hime, który w serii poprzedniej zachwycił mnie przedziwnym It Takes You Away, podskakiwałam w miejscu z ekscytacji. Miałam ogromną nadzieję, że jego drugi odcinek będzie w podobnym stylu – kameralny, z dziwacznymi, śmiałymi pomysłami, lekko filozoficzny, z jedyną w swoim rodzaju atmosferą. Orphan 55 okazało się jednak bardzo mocno różnić od drugiego odcinka tego twórcy. Czy podobało mi się mniej od niego? Znacznie mniej. Czy jest złym odcinkiem? Absolutnie nie – nie ma nic złego w tym, że powstał taki odcinek jak Orphan 55, choć nie sądzę, by kiedykolwiek wylądował na jakiejkolwiek liście the best of.
Oglądając Orphan 55 miałam poczucie – pojawiające się irytująco często za czasów Chrisa Chibnalla – że gdyby twórcy podjęli w kilku miejscach nieco inne decyzje, poświęcili chwilę, by zastanowić się nad tym, co robią albo zatrudnili małą grupę fokusową choćby już na etapie montażu, mogłabym wyłączyć myślenie, rozsiąść się wygodnie i dać się porwać historii. Nie mogłam jednak. Co więc, moim zdaniem, można było zrobić inaczej?
1. Zmniejszyć liczbę bohaterów i dopracować relacje między nimi
Przez Orphan 55 przewija się bardzo dużo osób. Części rezydentów spa nawet nie widzimy – tak szybko giną, że zauważamy tylko znikające kropki na ekranie. Reszta wytrzymuje na tyle, by doczekać się swoich mikrowątków, nikt jednak nie ma szansy, nawet właścicielka ośrodka, Kane, która czasu dostaje najwięcej, by jakoś spójnie się zaprezentować. Pomyślmy: jaka jest Kane? Gniewna, zdeterminowana, szybka, wyrachowana, odważna… ale też troskliwa, pełna poczucia obowiązku, w jakimś stopniu empatyczna, przywiązana do swoich współpracowników, nawet jeśli traktuje ich opryskliwie. Zależy jej na bogaceniu się, bo cel, który sobie obrała, wymaga ogromnych nakładów finansowych, ale równocześnie jest w stanie to wszystko odrzucić, by kogoś ratować. Porzuca ludzi, wraca po nich… To jest dużo sprzeczności w jednej osobie, co samo w sobie nie jest złe, ale jest tego zdecydowanie za dużo jak na poboczną postać w jednym odcinku. Zwłaszcza że mamy jeszcze innych bohaterów: zielonowłosych panów, Hyph3n, Bellę, Vilmę i Benniego, Vorma, no i Doktor ze swoją trójką towarzyszy (Graham i Yaz nie dostają praktycznie nic do zagrania!). Za dużo. Myślę, że bez problemu dałoby się skompresować np. Hyph3n i Vilmę, a może nawet dołożyć je do Kane albo nawet zrobić miks z Belli i Sylasa. Czy to aż taka rewolucyjna myśl, że bohaterowie, nawet ci epizodyczni, mogą mieć więcej niż jedną etykietkę? Spokojnie moglibyśmy dostać panią w średnim wieku, która urodziła i porzuciła córkę, a teraz oświadcza jej się wieloletni partner, tylko nie zdąża, bo porywa go potwór. Albo zielonowłosy mężczyzna ma nastoletnią adoptowaną córkę, genialną, niedocenianą inżynierkę, która nauczyła się konstruować rzeczy, bo uczy się robić bomby, by wysadzić ośrodek zarządzany przez jej biologicznego rodzica, który ją porzucił. Czy cokolwiek. Byle tylko kręciło się ich tam mniej. Może wtedy pozostali mieliby czym wzbudzić w nas emocje. (Śmierć Hyph3n zauważyłam dopiero przy drugim oglądaniu. Po co była ta postać? Chyba tylko po to, by Doktor mogła się zachwycać jej ogonem).
Nie przekonały mnie też relacje między bohaterami Orphan 55. Zielonowłosi ojciec z synem – dlaczego dzieciak jest taki zdolny? Dlaczego ojciec tego nie widzi? Może to, że on tak go zbywa, miało być zabawne, ale nie było ani trochę. Kane i Bella – rozumiem pretensje do matki, która porzuciła dziecko, nie rozumiem tylko, jakim cudem matka jej jednak nie rozpoznała. Nie rozumiem też Belli, która chce wszystko wysadzić, bo matka ją porzuciła. Sorry, matki też czasami porzucają swoje dzieci, to się zdarza. To nie jest usprawiedliwieniem dla terroryzmu. Pokazanie ich na końcu, jak ramię w ramię walczą, wybaczywszy sobie wszystko, było… dziwne. Bella ma na sumieniu w tej chwili niemało istnień, nie zostaje jednak obwiniona, na końcu jest wybaczającą córką i uroczą dziewczyną mrugającą porozumiewawczo do Ryana. No… nie. Całe szczęście, że nie dostaliśmy jeszcze do tego Yaz zazdrosnej o flirtującego Ryana, tego bym chyba nie zniosła.
2. Pokazać więcej obcych… albo mniej
Zielonowłosi ojciec i syn oraz Hyph3n z futerkiem w kilku miejscach – nie są to najbardziej satysfakcjonujące pomysły na nowych kosmitów. Rozumiem, kasa, wiadomo – jej braki widać w tym odcinku w paru miejscach, ale to nie jest problem, taki już jest Doctor Who. Może jednak przekaz byłby lepszy, gdyby to byli po prostu ludzie? Ludzie, których jakoś tak ciągnie na ich zniszczoną rodzimą planetę. Ludzie, którzy muszą się zmierzyć ze swoimi bliskimi krewnymi. Wtedy może wątki rodzinne w odcinku lepiej by wybrzmiały? Jeśli sytuacja wymusza na nas prostotę, to zdecydujmy się na prostotę i zróbmy ją dobrze, a nie kombinujmy, bo to nie było potrzebne.
3. Mocniej określić strony konfliktu
Nie mamy w Orphan 55 wroga. Przez co nie bardzo wiadomo, o co tak naprawdę toczy się walka i z kim. Do dregów przejdę za chwilę, nie byli oni jednak tak naprawdę wrogiem. Zabrakło osoby, którą moglibyśmy o wszystko obwinić – o to, o czym na końcu opowiada Doktor. Kane nie jest tą osobą, ona nie ponosi winy za zniszczenie planety. Ona jest przysłowiowym drobnym przedsiębiorcą, który nie ma zbyt wielkich możliwości, ale się stara, ma w zasadzie dobre intencje i ostatecznie podejmuje decyzje, którym niewiele możemy zarzucić. Narracja próbuje ją przedstawić jako czarny charakter tego odcinka; Kane jest nieprzyjemna, rozstawia ludzi po kątach i pała żądzą zysku. Tylko że nie jest tak, nie do końca. Równie dobrze mogłaby być przedstawiona jako bohaterka, która poświęca osobiste szczęście, by Ziemia kiedyś znów rozkwitła. Wyszłoby na jedno. Przekaz się rozmywa. Nie wiemy, na co patrzymy.
4. Dopracować dregów
Kim właściwie są dregowie, oprócz tego, że jakąś formą potencjalnych potomków ludzkości? Bezmyślnymi potworami, które tylko polują (czym się żywią?) czy mocno zdegenerowanymi ludźmi, którzy przehandlowali wyższe funkcje umysłowe za przystosowanie do bardzo trudnych warunków życia? Oglądając, nie mogłam się zdecydować, co właściwie widzę i jak mam na nich reagować. Bać się ich czy im współczuć? Oni są źli czy po prostu głodni? To dobrze czy źle, że bohaterowie do nich strzelają? Da się z nimi porozumieć czy nie?
Ich design nie pomaga – on również niczego nam o nich nie mówi. Nie komunikuje, że to potomkowie ludzi (to powinno było zostać zasiane już w pierwszej scenie z nimi), nie wskazuje, w jaki sposób dokonały się modyfikacje umożliwiające przetrwanie. Przyznam, że byłam przekonana, że w tej scenie, kiedy Doktor natyka się na śpiącego drega i odczytuje jego myśli, ona mu zdejmie maskę. Otworzy drega i znajdzie w środku drobną ludzką postać, jak ośmiornicę w Daleku albo zmaltretowanego człowieka we wnętrzu Cybermena. Zdziwiłam się, że tak nie było.
Nie widać więc powiązania dregów i ludzi – zostaje to tylko powiedziane. Nie ma prawdziwej grozy, że to jest nasza możliwa przyszłość. Nie jest powiedziane, dlaczego oni się tak zmienili i na czym to właściwie polega – tylko że przystosowali się do nuklearnej zimy. Do tego zaraz wrócę.
5. Uratować bohaterki i przejąć się śmierciami
Przywykliśmy, że Doktor ratuje, kogo może i to jest akurat dobry zwyczaj! Skoro nawet z Pompejów daliśmy radę kogoś uratować, to chyba dałoby się też skoczyć z powrotem po Kane i Bellę, co? Albo chociaż wyjaśnić, dlaczego tego nie robimy. Oaza wybuchła, osłona jest uszkodzona, armia dregów nadciąga, a my wracamy do bezpiecznej TARDIS ze świeżo umytą podłogą i gadamy sobie o globalnym ociepleniu. To jeden z powodów, dlaczego to zakończenie jest tak irytujące – jako widzowie jesteśmy w tej chwili przejęci czymś innym i spodziewamy się innego finału.
Przez cały odcinek postaci znikają i nie robi to na nikim większego wrażenia. Hyph3n znika bez komentarza, Vilma popełnia samobójstwo i reakcją jest tylko „ojej, poświęciła się, szkoda, że jej nie uratowaliśmy”, widzimy na ekranie znikające punkty po gościach Oazy. Jasne, w każdym odcinku trup ściele się gęsto i nie możemy się wszystkimi przejmować, w Orphan 55 bardzo mnie jednak uderzyło kompletne znieczulenie na kolejne śmierci. Jedynie śmierć Benniego robi wrażenie – a to i tak chyba głównie dlatego, że zginął z ręki Kane. Bohaterowie osądzają ją za spełnienie jego prośby – to było trochę nie fair. To, że nie wiemy, co się naprawdę stało, nie pomaga. No właśnie…
6. Nie spychać ważnych rzeczy poza kadr
Ten sam problem miało Spyfall – opowiedzieć i pokazać to nie to samo! Nie można mieć punktów kulminacyjnych poza kadrem. Tutaj takim ważnym punktem była śmierć Benniego. W końcu to jego porwanie uruchomiło kluczową część fabuły i wszystko kręciło się wokół tego, że bohaterowie próbują go uratować. Dregowie go zabrali, nie zabili, pozwolili mu coś powiedzieć… Tylko tę jedną osobę dregowie porwali, a nie zabili od razu. Jednak gdy mamy pokazane, jak dregowie zbliżają się do ciężarówki, nie ma między nimi żadnego człowieka. Nie wiemy, co się dzieje. Jest tu tajemnica. Nie otrzymujemy odpowiedzi, bo rozwiązanie wątku rozgrywa się poza kadrem. I jasne, to, że Kane posłuchała jego prośby i go zabiła, i to, że tego nie widzimy, coś nam mówi – głównie to, że byłby to widok makabryczny. Tylko że mamy do czynienia z nowym gatunkiem, o którym niewiele wiemy. Gdyby to byli Cybermeni, nie trzeba by było nam wyjaśniać, jak skończył Benni. Ale to nie są Cybermeni, nie mamy żadnej wiedzy, by coś sobie dopowiedzieć. Nie dostajemy też w ten sposób ważnego kawałka układanki, który dopełniłby nam obrazu, kim są dregowie, jacy są dregowie, jak mamy postrzegać dregów.
Podobnie sprawa z pozostawieniem na Sierocie Belli i Kane – dopowiedzenie, co się z nimi stało (chociażby: Doktor i towarzysze wchodzą do teleportu i widzą w ostatniej sekundzie, jak obie kobiety padają) domknęłoby nam obraz i nie zostalibyśmy z poczuciem lekkiej irytacji, że powinno się jeszcze coś wydarzyć, ale się nie wydarza.
7. Wybrać lepszą lokalizację
Jakoś w połowie odcinka bohaterowie dowiadują się, że są na Ziemi. I to w dokładnym miejscu na Ziemi – na Syberii.
Skojarzenia z Metrem Dimitrija Głuchowskiego nasuwają się same, ja mam jednak poważną wątpliwość. Mianowicie to jest najgorszy możliwy wybór lokalizacji, jeśli chcemy wstrząsnąć widzem. Nie twierdzę, że prawdziwa Syberia wygląda tak, jak Sierota 55, jednak wydaje mi się, że podstawowe skojarzenia z Syberią domyślnych widzów, czyli młodych Brytyjczyków i Amerykanów, to… pustkowie. O ileż ten przekaz byłby mocniejszy, gdyby tunel okazał się być stacją metra w Nowym Jorku. Albo nawet Londynie! Niegłupie też byłoby umieszczenie Oazy Spokoju na miejscu jakiegoś popularnego obecnie kurortu. Dosłownie… cokolwiek, byle nie Syberia. Mała rzecz, a tak bardzo niszczy przekaz, który twórcy próbują zbudować (i im się zupełnie nie udaje, patrz niżej).
8. Dopracować główną myśl odcinka
Dostaliśmy odcinek o globalnym ociepleniu, to takie aktualne, super!
Tylko że nie, wcale nie dostaliśmy odcinka o globalnym ociepleniu. Dostaliśmy odcinek o małej przedsiębiorczości na planecie zniszczonej przez wojnę atomową.
Dużo zarzutów na temat ostatniej sceny Orphan 55 sprowadza się do tego, że przemowa Doktor była zbyt wprost i że była skierowana bardziej do widzów niż bohaterów. Ja jednak myślę, że to nie jest sednem problemu. W końcu takich łopatologicznych przemów mieliśmy już niemało, jest to jeden z tych bardzo charakterystycznych elementów serialu jeszcze od głębokich klasyków. Nie powinno nas to aż tak razić – chyba że komuś robi różnicę, że wymądrza się kobieta. No ale chyba nie, co?
Jak zauważył Andrew Ellard, brytyjski scenarzysta i specjalista od naprawiania scenariuszy, w kolejnym odcinku swoich wspaniałych #tweetnotes, głównym problemem końcowej przemowy było to, że się jej nie spodziewaliśmy.
Czy oglądając odcinek załapaliście, że on jest o globalnym ociepleniu? Gdyby temat się przewijał i morał by pasował, nawet lekko niezręczne przedstawienie go byłoby do przełknięcia. W końcu Doktor wyraźnie mówi do towarzyszy, nie do nas, temat jest bardzo aktualny, wielu osobom leży na sercu dobro planety, więc po prostu pokiwalibyśmy głowami, w końcu jednak chyba wszyscy się ze słowami Doktor choć trochę zgadzamy. Szkopuł w tym, że fabuła odcinka wcale do tego punktu nie prowadzi. Żaden z wątków postaci odcinka tego nie sugerował. Jest nawet powiedziane i pokazane, że dregowie są dostosowani do atomowej zimy, nie spalonej, wyschniętej planety! Temat klęski spowodowanej przez wzrost temperatury na planecie jest bardzo złożony, bardzo zróżnicowany. Co oznacza, że dało się to ugryźć na setki sposobów, wplatając różne elementy tego problemu na przykład w wątki poszczególnych postaci, budując wieloaspektowe podejście do tematu na różnych poziomach narracji w odcinku. Oglądałam ostatnio trzeci sezon The Crown i tym, co mnie zachwycało w każdym odcinku, było to, że każdy miał jakąś przewodnią myśl, i ta myśl odbijała się jak w odłamkach lustra na kilku poziomach fabuły. Mamy na przykład wątek polityczno-społeczny i wątek osobistego dramatu którejś postaci, które ze sobą korespondują (niekoniecznie wprost, ale na poziomie narracji albo przynajmniej estetyki). Tutaj właśnie dokładnie tego nie mamy i stąd poczucie, że Orphan 55 to układanka z niedopasowanych elementów.
To niedopasowanie sprawia, że ostatnia scena brzmi trochę tak, jak twórcy chcieli nam dać po nosie. „Ojoj, no nieładnie, nawet nie pomyślałaś o globalnym ociepleniu, co?”. Nikt nie lubi być strofowany, szczególnie gdy wina nie leży po jego stronie – bo nie wystarczy powiedzieć, że odcinek o czymś jest. On powinien o tym być, a nie tylko tak twierdzić. I to jest wielka szkoda, bo to potrzebny temat, taki, którym Doctor Who powinien się zająć. Powiedzieć coś o odpowiedzialności, o konieczności działania, o tym, że musimy się wyzbyć żądzy zysku, że musimy zmusić miliarderów i korporacje do konkretnych działań. A nie przekonywać nas, że to właśnie mówi, tylko my tego nie zauważyliśmy.
A już w ogóle osobną kwestią jest to, że Doktor ani się nie zająknęła o tym, że nie chodzi o działania jednostek. Przemowa sugeruje trochę, że to na towarzyszach (i widzach) spoczywa odpowiedzialność, co jest po prostu niezgodne z prawdą i wpędza nas w poczucie winy. To trochę jak w Kerblam! – zabrakło motywu globalnego działania, krytyki miliarderów i ogromnych korporacji, zamiast tego mamy lekko mdłe wezwanie do działania, choć nikt z nas nic nie może zrobić.
No i poza tym wszystkim… Jak można było nie powiązać motywu zniszczonej Ziemi ze zniszczoną Gallifrey?
Podsumowując – to naprawdę irytujące. Nie jestem twórcą, nie jestem ogromnie bystrym widzem, nie analizuję, oglądając – wszystko, o czym piszę, to problemy, które naprawdę mocno rzucają się w oczy. Po raz kolejny już zgrzytam zębami, choć sama nie wiem, na co dokładnie. Niestaranność? Bałaganiarstwo? Bezrefleksyjność? Jak pisałam w recenzji Spyfall, zdaję sobie sprawę, jak złożonym procesem jest nakręcenie odcinka takiego serialu i że łatwo się krytykuje ostateczny efekt – zważywszy jednak na to, ile takich wpadek zdarza się ostatnio Doctor Who, dochodzę do smutnej refleksji, że to już przestają być pojedyncze wpadki, a większy trend bezmyślnego pisania i sklejania rzeczy papierową taśmą…
(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.