Serial The Rings of Power to bez wątpienia kontrowersja roku (choć piszemy te słowa z drżeniem, wszakże dopiero wrzesień…). Budził skrajne emocje od pierwszych wieści o planach jego nakręcenia, przed premierą, po… W tej chwili za nami dwa odcinki, w których poznaliśmy bohaterów i rozejrzeliśmy się nieco po lokalizacjach. W sieci przeczytacie niezliczone recenzje z najróżniejszych punktów widzenia, nie proponujemy więc kolejnej, lecz prostą wyliczankę dobrych i niedobrych stron The Rings of Power z nutą naszych oczekiwań i nadziei co do ciągu dalszego.
Zaczynamy od pozytywów.
DOBRE RZECZY
1. Kreatywne podejście do pierwowzoru
Zacznę tak kontrowersyjnie… No ale jak można by było NIE podejść kreatywnie do zbioru suchych faktów, mamy przecież do czynienia poniekąd z ekranizacją przypisów. Podoba mi się w tych dwóch pierwszych odcinkach The Rings of Power, że Śródziemie jest duże i różnorodne. Wydaje mi się dość puste i wyludnione – podobnie wyobrażałam sobie Drugą Erę, gdy o niej czytałam. Mamy odizolowane od siebie ludy, skupiska osiedli, a między nimi nieco przytłaczającą przestrzeń. Jest też trochę klimatu odbudowywania się i regeneracji po wielkiej wojnie, ale z nieuniknioną nutą, że to bynajmniej nie koniec. Mamy bohaterów różnych gatunków i o różnorodnym wyglądzie, a postacie wymyślone przez twórców serialu wydają się o wiele ciekawsze od tych z książek, może z wyjątkiem przeuroczego Elronda, który jednak od książkowego pierwowzoru trochę się różni. Ogólnie mam wrażenie, że im dalej od książek, tym lepiej to wszystko wygląda – na przykład wątek Harfootów, protohobbitów, którzy są tacy żywi, weseli, mają tak dobrze napisane kwestie i są tak fantastycznie zagrani! Galadriela ze swoją lawiną absurdów wypada przy nich słabo. Podobnie bardzo mi się podoba zaprezentowana w serialu wizja krasnoludów. Dostałam Śródziemie miejscami lżejsze, bardziej kolorowe, w którym czuję się lepiej niż w książkowym pierwowzorze. (Lierre)
2. Khazad-Dum
Lierre wspomniała już o krasnoludach i słusznie, bo tych nie sposób nie polubić, kiedy tylko pojawiają się na ekranie. Cudnie było zobaczyć ich górę jako żywe, pełne zieleni miejsce. Od początku czuć też ich energię. Świetnie wypada to, jak widać, że Durin, choć jest bardzo zły na Elronda (i bardzo słusznie, dwadzieścia lat to może i splunięcie dla elfa, ale żeby przegapić i ślub, i narodziny dzieci przyjaciela!), to jest jednak z natury wesołym krasnoludem. Pokazanie krasnoludów jako rodzinnych, wesołych, skorych do zabawy zapisuje się zdecydowanie na plus. (Ginny N.)
3. Człowiek, który spadł z nieba
Nie mam pojęcia, kim jest – stawiam, że jednym z Istarich. Może to Radagast? Mam nadzieję, że nie Gandalf… Nie mówcie mi, jeśli już to gdzieś zostało zaspoilerowane. (Gdybym chciała doprowadzić do spięcia w fandomie tolkienowskim, wprowadziłabym w taki sposób Toma Bombadila). W każdym razie samo wykorzystanie zakorzenionego w historii i kulturze widoku komety, która zwiastuje nieszczęście albo przynajmniej zmianę, aby wprowadzić postać – przyznam, zrobiło to na mnie spore wrażenie i jestem zaintrygowana. Same sceny były zresztą też przepiękne, a motyw splątania losu tajemniczej osoby z młodymi hobbitkami jest świetny. Gdybym potrzebowała jednego powodu, by oglądać dalej, to byłby właśnie ten wątek. (Lierre)
4. Harfootowie
Kupili mnie od razu. Przebojowa, żądna przygód Nori i rozsądniejsza, dzielnie za nią podążająca Poppy, dostojny Sadoc i zadziorna Merigold… Harfootów nie da się nie polubić, trudno się też nie zachwycać tym, jak zostali przedstawieni. Pucołowate policzki, obowiązkowe kręcone kudły, znoszone płócienne stroje, leśna „biżuteria” we włosach i włochate stopy, ale też radość życia, wspólnota i dużo gadania – takich niziołków znamy i kochamy. Nie ma też wątpliwości, że odegrają ważną rolę w historii, jak to ten sympatyczny i tym razem wędrowny ludek ma w zwyczaju. (Paternoster Gang)
5. Bronwyn i Arondir
Arondir jest póki co najbardziej elficki z elfów – odpowiednio dumny i piękny (czy tylko ja prychnęłam na stwierdzenie Nori – lub Poppy – że Nieznajomy nie może być elfem, bo nie jest piękny?) i zdecydowanie niebucowaty. Dostał też jeden z ciekawszych wątków pierwszych odcinków serii: bycie, wspólnie z Bronwyn, świadkiem powrotu zła. Podobnie jak on, inna jest też Bronwyn – zdecydowanie odróżnia się od mieszkańców swojej wioski i niechęcią wobec mrocznej przeszłości, i sympatią do elfich strażników (czy właściwie strażnika), i byciem aktywną, gdy pozostali wybierają bierność i pogrążenie w średnio sympatycznej codzienności. Typ przywódczyni i mam nadzieję, że taka rola jej przypadnie. (Paternoster Gang)
6. Strona wizualna
The Rings of Power jest niewątpliwe piękne i ma świetne CGI. Niemal na każdy kadr patrzy się z ogromną przyjemnością, podobnie jak na stroje bohaterów, widać tu dbałość o każdy detal (jak przepiękna zbroja Arondira). Swoje robi też muzyka. Co zabawne, z jednej strony zupełnie nie miałam poczucia, że twórcy próbują kopiować klimat filmów Jacksona, z drugiej miałam wrażenie, że ten świat jest znajomy, choć trochę inny. Dobrze się na to patrzy. (Paternoster Gang)
NIEDOBRE RZECZY
1. Napuszone elfy
Oczywiście elfy powinny być trochę napuszone – tak ich przedstawił też Peter Jackson i ten obraz zakorzenił się w naszej wizji Śródziemia. Jednak i w filmowej trylogii, i w serialu The Rings of Power brakuje w elfach życia. Przypominali mi Wolkan ze Star Treka, do tego przerysowanych – a przecież nie powinni, powinni mieć w sobie radość, zachwyt, emocje pomimo długowieczności. Te widać trochę w Galadrieli owładniętej potrzebą doprowadzenia swojej misji do końca, ale inne elfy, zwłaszcza te w tle, są chłodne i niewzruszone. Na szczęście Elrond się z czasem rozkręca, ciągle jednak ma na twarzy taki nieludzki stoicyzm, który wydaje mi się jednak przesadzony i trochę groteskowy. (Lierre)
2. Nierówne tempo
Zwłaszcza pierwszy odcinek jest pod tym względem dość nużący. Mnie osobiście podobały się pierwsze sceny w Valinorze, ale potem przejście do narracji Galadrieli, streszczającej, co stało się później, wybiło nas z rytmu. Wolelibyśmy jednak więcej czasu spędzonego w Valinorze, pokazanie tego szczęśliwego (mniej więcej, bullyingujące Galadrielę elfiątka pokazują jednak pewne rysy na tym obrazie i też nie jestem przekonany, czy tu pasują) życia, relacji Galadrieli i jej brata i tego, co doprowadziło do opuszczenia Valinoru. Wiemy, prawa twórców serialu do materiału źródłowego są dość ograniczone, ale wciąż mamy poczucie, że dało się to jednak lepiej zbalansować. (Ginny N.)
3. Nielogiczne zagrania
Mam na myśli głównie Galadrielę, która postanawia przepłynąć wpław morze. No serio… To i późniejszy motyw z rozbitkami na tratwie tylko mnie zirytował – ani to sensowne, ani ciekawe, ani mające jakieś głębsze znaczenie. (No, samo spotkanie oczywiście będzie mieć zapewne daleko idące skutki, ale to już wiemy z zapowiedzi). Poważnie, każdy statek powinien mieć szalupę ratunkową, nawet taki płynący do Valinoru… Wystarczyłoby wtedy ją zwinąć. Nie znoszę takich bzdur, zagrań fabularnych, które mają tylko budować dramatyzm i dać okazję do pokazania czegoś wizualnego, ale nie mają grama sensu w ramach opowiadanej historii i jakiejś elementarnej logiki. (Lierre)
4. Syn zielarki
Wątek z ludźmi przesiąkniętymi złem jest okej, to coś mocno tolkienowskiego, ale nie wiem, nie czuję zupełnie tego, że syn Bronwyn znalazł gdzieś tam ułamany miecz z okiem Saurona i to będzie powodować jakieś dramy. Ogólnie to wyraźnie ma być istotny plot point, tymczasem dzieciak nieszczególnie interesuje sam w sobie. Ot typowy, trochę humorzasty nastolatek, ale, przynajmniej na razie, nic ponad to. (Ginny N.)
5. Za dużo gadania
Gdybym nie miała w sobie determinacji, by obejrzeć chociaż te dwa odcinki – być może poddałabym się przy tym przydługim prologu, w którym próbuje się opowiedzieć nam historię, której w zasadzie ten serial opowiadać nie powinien. Nie wspomina o podstawach późniejszych wydarzeń, przez co wszystko wydaje się być nieco bezsensowne, buduje patos, który jest nie do wytrzymania, i rzuca w widza sporą dawką informacji. Tylko że widz, który zna Tolkiena, ma już te informacje, a widza, który nie zna Tolkiena, te informacje nie obejdą, bo jest ich za dużo i są… nudne. Wystarczyłaby plansza z trzema zdaniami, jak w Gwiezdnych wojnach… (Lierre)
Chcecie podyskutować o serialu? Zapraszamy do grupy Polifonia fantastyczna!

Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.