Trzeci Doktor – to specyficzna epoka Classic Who. Telewizja jeszcze mocno retro, ale już nowoczesna; zamierzchła przeszłość serialu, której echa ciągle jednak widać. Gdy ktoś pyta mnie, od czego zacząć Classic Who, mówię najczęściej: od Trzeciego! Oto kilka powodów dlaczego.
Po pierwsze: wreszcie jest kolorowo!
Po kilku długich seriach składających się jeszcze z czarno-białych odcinków za czasów Trzeciego pojawiają się kolory. Czy to robi aż taką różnicę? Myślę, że tak – zwłaszcza nieco młodszym widzom, którzy mogli nie mieć okazji oglądać na tyle starych programów, by przywyknąć do takiego obrazu. Z kolorem wiąże się też dynamika odcinków – po prostu więcej się w nich dzieje i przyjemniej się ogląda. Oba te elementy sprawiają, że odcinki z Trzecim Doktorem są o wiele łatwiej przyswajalne niż historie Pierwszego i Drugiego. Ot, wkraczamy w lata siedemdziesiąte – i to widać.
Po drugie: jedna wielka rewolucja
Najbardziej charakterystyczną cechą serii Trzeciego Doktora jest ogromna odwaga ówczesnych twórców serialu. Dziś wydaje nam się, że każda zmiana powinna mieć solidne podbudowanie i uzasadnienie, najlepiej oparte na latach przygotowań i badania opinii odbiorców. Wtedy stwierdzono, że po prostu trzeba serialem trochę potrząsnąć – i zdecydowano się odrzucić, przynajmniej na jakiś czas, kilka z najbardziej charakterystycznych elementów Doctor Who. Co było najbardziej charakterystyczne? Oczywiście TARDIS. Trzeci też ją ma, oczywiście – ale zepsutą za sprawą Władców Czasu i wymierzonej przez nich kary. Niebieska budka stoi sobie w kącie i Doktor w wolnych chwilach pracuje nad jej ponownym uruchomieniem, ale trochę mu to zajmuje. Siłą rzeczy odpadają więc wyprawy na odległe planety, w przeszłość i przyszłość – choć oczywiście nie całkowicie, bo mamy na przykład dwa całkiem dobre odcinki o Peladonie. Pojawia się też motyw alternatywnej rzeczywistości. Jak nigdy wcześniej i chyba nigdy później mamy epokę tak mocno osadzoną w realnym miejscu i czasie.
Po trzecie: plejada kultowych postaci
Jeśli nie obejrzycie Trzeciego Doktora, nie poznacie przesympatycznej gromadki bardzo ważnych postaci Whoniversum. Po pierwsze – brygadier Lethbridge-Stewart, szef UNIT-u, który zatrudnia Doktora jako konsultanta do spraw naukowych, a tak naprawdę – wszelkich spraw UNIT-owych, czyli tego, co niewyjaśnione, niepokojące i potencjalnie obce. To niby relacja zawodowa w mocno hierarchicznej – bo wojskowej – strukturze, od samego początku widać jednak, że brygadier traktuje Doktora jako osobę zaufaną, wręcz przyjaciela, a także kogoś, komu na wiele się pozwala, bo z jego kreatywności wynika więcej korzyści niż szkód, nawet wliczając okazjonalne eksplozje.
Pierwsza towarzyszka Trzeciego, dr Liz Shaw, to postać niezwykła: stawiająca mocne granice i przede wszystkim doceniająca siebie. Pod pewnymi względami przypomina Marthę Jones, jednak bez jej emocjonalnego zaangażowania. To ciekawa, bardzo nowoczesna postać i szkoda, że nie zobaczyliśmy jej więcej – i że jej pożegnanie zostaje nam opowiedziane, a nie pokazane. Trzeciemu towarzyszy następnie Jo Grant – postać zupełnie inna, rzeczywiście asystentka, ale bardzo samodzielna, odważna i empatyczna, wkręcająca się do pracy z Doktorem… podstępem. Po jej pożegnaniu pojawia się słynna Sarah Jane Smith, również przyłączając się do Doktora przypadkiem. Więcej przygód przeżywa z Czwartym, ale to Trzeci był tym, który pokazał jej wszechświat.
Warto wspomnieć też o wesołej grupie pracowników UNIT-u, którzy dzielnie towarzyszą Doktorowi, jego towarzyszkom i brygadierowi w przygodach – zawsze wiele do nich dokładając. Jest to więc epoka, w której Doktor ma współpracowników, ale trochę też rodzinę. Zresztą nigdy ze swojego stanowiska nie zrezygnował.
Po czwarte: początki kultowych wrogów
Trzeci Doktor mierzy się oczywiście z Dalekami, których na tym etapie widz już doskonale znał, ale twórcy Doctor Who postanowili dość drastycznie utrudnić mu życie, dokładając wielu zupełnie nowych wrogów. Na samym początku, ledwo regeneruje, spotyka Autonów – obcą formę życia opanowującą plastik. Serię później spotyka ich drugi raz, w rewelacyjnym odcinku Terror of the Autons, gdzie pomaga im… Władca Czasu, kumpel Doktora z młodości. Tak, oto poznajemy Mistrza! Roger Delgado w tej roli jest fenomenalny – pierwszy Mistrz to postać tajemnicza, elegancka, bezwzględna, ale też nieco naiwna, niedoceniająca swoich przeciwników i… no nie da się ukryć, mająca odrobinkę sympatii do Doktora. Odrobinkę. Ich starcia zawsze kończą się tuż przed finałem, a kłótnie i przepychanki brzmią tak, jakby dla obu była to raczej rozrywka niż starcie ze śmiertelnym wrogiem. Mimo że Mistrz Rogera Delgado wygląda srogo, jest chyba ze wszystkich inkarnacji tej postaci najłagodniejszy i najbardziej komunikatywny.
Mistrz przewija się przez wiele odcinków Trzeciego, często współpracując z innymi wrogami. W odcinkach tej epoki zobaczymy m.in. Autonów, Sylurian, Morskie Diabły (kuzyni Sylurian), Axonów, Draconian i Alpha Centauri.
Po piąte: nauka!
Jeśli lubicie Doktora-naukowca, spodoba wam się Trzeci. To wersja tej postaci, która nieustannie konstruuje, eksperymentuje i wybucha. Jest też poniekąd detektywem i w pewnym sensie agentem specjalnym, jak James Bond, ale po każdej akcji wraca do swojego laboratorium. Uwielbia wynalazki i gadżety – to jak na razie jedyny Doktor, który miał samochód… Zagadki rozwiązuje raczej intelektem, choć oczywiście wielką rolę odgrywa też brawura, umiejętność improwizacji i urok osobisty. Nauka jednak zawsze jest obecna, również w postaci jego pierwszej towarzyszki, dr Liz Shaw, która nie miała być jego asystentką, tylko właśnie naukowym wsparciem. Po kilku przygodach stwierdza, że ma dość podawania mu fiolek i wraca do swojej kariery naukowej. Przy całej sympatii do Trzeciego… trudno jej się dziwić.
Po szóste: po prostu Trzeci Doktor
Trzeci to dżentelmen z zepsutym wehikułem czasu, kosmita, ekscentryczny uczony, koneser win i fan gadżetów. Kocha swój samochód. Ma silny temperament i często brakuje mu cierpliwości. Jest sprytny, odważny i kreatywny. Ze wszystkich inkarnacji Doktora to on jest tym najbardziej sensacyjnym, najbardziej „męskim”, najchętniej sięgającym po różne stereotypowe elementy „męskości”, choć nigdy nie wynosi ich do toksycznego poziomu. Nosi się jak arystokrata i wydaje się dystyngowany, nie stroni jednak od fizyczności – to Trzeci, a nie żaden z jego poprzedników ani następców, przodował w wenusjańskim aikido. Uwięzienie na Ziemi nieco go frustruje, bo też technologie, do których ma dostęp, są dla niego prymitywne – nie odbija się to jednak na jego podejściu do ludzi, dla których pozostaje mądrym przewodnikiem i towarzyszem. A raczej – najmądrzejszym, bo największym, co ma Trzeci Doktor, jest jego olbrzymie ego. Lubi się popisywać, uwielbia mieć rację i rządzi ludźmi, nie uznając nad sobą żadnych autorytetów. Gdziekolwiek się pojawi, skupia na sobie spojrzenia swoim blaskiem (i fenomenalną fryzurą, ewoluującą z serii na serię jak czupryna Petera Capaldiego). Gdybym go spotkała, pewnie byśmy się nie polubili – ale jako Doktor jest fantastyczny, a jego przygody dostarczają wielu wrażeń.
Oglądaliście jakieś odcinki z Trzecim? Jak wam się podoba Trzeci Doktor? Podzielcie się wrażeniami na Facebooku albo w grupie!
(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.