Czym umilaliśmy sobie długie jesienne wieczory? Co nas zachwyciło, a czym się rozczarowaliśmy? Bodies, Scoobie-Doo, powracający z drugim sezonem Loki, a może krakowski koncert Björk? Listopad przyniósł nam wiele emocji, nie tylko tych związanych z powrotem Doctor Who. Oto nasze kolejne podsumowanie –zapraszamy do lektury.
ZACHWYTY
ET: Listopad był dla mnie absolutnie fantastyczny, przynosząc mi aż trzy popkulturowe zachwyty, w tym jeden odkryty zupełnym przypadkiem – a takie kocham najbardziej. Sięgnęłam w końcu po wspaniałą Pokrzywę i kość T. Kingfisher, która ma szansę trafić do trójki moich książek roku. To przepięknie napisany, mądry, przejmujący i do cna feministyczny retelling baśni, mogący się pochwalić prawdopodobnie najlepszą drużyną w historii fantasy. Lektura obowiązkowa!
Ujęło mnie też netflixowe Bodies, i stało się to, co ciekawe, za sprawą jego prostoty. Ta, z nieznanego mi powodu porównywana do Dark kryminalno-obyczajowa historia, rozgrywająca się w równolegle przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, dostarczyła mi przyjemności rozwiązywania zagadki wspólnie z czwórką głównych bohaterów i kibicowania im, mimo ich nie zawsze dobrych czy etycznych decyzji. Bo poza warstwą kryminalną to właśnie ich wybory, a więc też nieuchronne (ale czy na pewno?) ich konsekwencje zrobiły ten serial. Plus dostałam to, co fabularnie zawsze mnie uwiedzie, czyli całkiem ciekawą, nawet jeśli niezbyt logiczną, pętlę w czasie.
Największą część mojego serca skradło jednak w listopadzie ot tak włączone na Showtime Halo. Ten oparty na uniwersum gier o tej samej nazwie serial ma w sobie wszystko, co kocham w science fiction: nowe światy, podziały społeczne i krytykę kapitalizmu. (I kolejkę linową do przemieszczania się między planetoidami!) Ma też jedną z najlepiej napisanych fikcyjnych relacji między dwójką bohaterów: Master Chiefem (wiem, wiem) i Makee. Uwielbiam patrzeć na ich interakcje i to, jak mimo krzywd i poczucia zdrady ich więź nie słabnie – i jest to zupełnie zrozumiałe. Drugi sezon ponoć już w lutym 2024 i choć nie wiem, czy ten wątek zostanie pociągnięty, to bardzo mu kibicuję!
Ginny N.: Listopad zaczął się dla nas od Blue Eye Samurai – cudnej animacji o tytułowej samurajce w XVII-wiecznej Japonii. To historia dla dorosłych (tw: gore, przemoc, seks) z bohaterką, która kieruje się zachodnimi ideami moralnymi – dla niej ważna jest zemsta, a jednocześnie jest w jej życiu miejsce na miłość i przyjaźń, nawet jeśli Mizu bardzo stara się je odrzucać. Do tego to historia o odmienności, zinternalizowanej nienawiści, z postacią z niepełnosprawnością na drugim planie (która pomimo życia w systemowo ableistycznym kraju, ucieka od ableizmu jak najdalej się da). To także przepiękna animacja, grająca ciszą, jak mało która animacja zachodnia. Czuć tu panującą w trakcie wydarzeń zimę i spokojny rytm historii – nawet wtedy, gdy akcja nabiera tempa.
Przy okazji wypadu na Doctor Who do korpomyszy obejrzałem sobie trochę rzeczy. Nadrobiłem Planetę skarbów – zdecydowanie cudne sci-fi, i Elemental – bardzo ładna a jednocześnie lekko naiwna (czy na koniec zaszły jakieś zmiany systemowe? pewnie nie) historia o córce emigrantów i jej marzeniach. Najbardziej jednak cieszymy się, że sięgnęliśmy po Sekretne życie słoni. Zawsze lubiliśmy programy przyrodnicze, ale oglądane w ostatnich latach stały się powtarzalne i właściwie dość płytko traktujące swoją tematykę. Ot, seks, jedzenie, polowanie. W Sekretnym życiu słoni dostaliśmy głębsze wejrzenie w słonie społeczności, obalając też pewne powtarzane mity (jak o samcach w dorosłości żyjących całkowicie samotnie poza momentami, gdy odwiedzają stada samic w celach kopulacyjnych). Dowiedzieliśmy się trochę więcej o słoniach leśnych żyjących w dżungli Konga i zobaczyliśmy azjatyckie słonie, które zamieszkuję nie tylko Indie, ale też Sri Lankę i Borneo.
W końcu przeczytałem 13 pięter Filipa Springera (w nowym, poszerzonym wydaniu). Nie spodziewałem się zupełnie, że pierwsza część książki będzie poświęcona kryzysowi mieszkaniowemu z dwudziestolecia międzywojennego, ale to zdecydowanie ciekawa (i dołująca) lektura. Daje dobrą podbudowę pod drugą część książki, traktującą już o równie dołujących czasach współczesnych, w których okazjonalne przebłyski nadziei zwykle zderzają się brutalnie z rzeczywistością.
Jeśli nie znacie jeszcze Birdverse R.B. Lemberg to bardzo je wam polecamy. The Unbalancing jest pierwszą powieścią w tym uniwersum. Wcześniej ukazała się mikropowieść The Four Profound Weaves oraz opowiadania i poematy zebrane w zbiorku Geometries of Belonging. The Unbalancing opowiada o dwójce postaci – Ranrze Kekeri, będącej nową strażniczką gwiazdy dające ich rodzimemu archipelagowi bogactwo i Erígrze Lilún, któr_ duch przodk_ i pierwsz_ strażni_ gwiazdy mówi, że to on_ powinn_ zostać nową strażn_. Razem mierzą się ze stopniową śmiercią gwiazdy, która doprowadza do narastających katastrof naturalnych w archipelagu. Ranra i Erígra Lilún starają się zapobiec tej katastrofie, a jednocześnie nawiązują relację. W pięknie napisanej, tragicznej opowieści dostajemy wgląd w świat, w którym żyją i dom, którego uratowanie może być ponad ich siły.
Carto to piękna mała gra, w której razem z tytułową bohaterką przemierzamy świat archipelagu budując go za pomocą fragmentów map. A celem tej podróży jest odszukanie babci Carto. Nasza bohaterka nie mówi wiele, ale jest sympatyczna i zmyślna, a postaci, które poznaje, budują naprawdę ciekawy świat. Aż żal, że gra kończy się tak szybko. Choć oczywiście cieszymy się, kiedy dziewczynka i jej babcia nawet nie tyle, co się odnajdują – babcia latająca w swoim kartograficznym samolociku obserwuje Carto tu i tam – co spotykają się, tam gdzie samolocik babci może wylądować bez szkody.
Perła: W listopadzie włączyłam sobie jeden z filmów z Scooby-doo i spółką, a mianowicie powszechnie lubiane Scooby doo na Wyspie Zombie. Jestem dużą fanką grupy detektywów-amatorów, choć znam ich przygody raczej wyrywkowo. Mam zamiar trochę to nadrobić, stąd pomysł na obejrzenie filmu. A co o nim sądzę? Dostarczył mi czystej frajdy. Było w nim czuć ducha Scooby-doo – pojawiły się dobrze znane gagi, postacie zachowywały się zgodnie z swoimi charakterami i widoczne było to, że są zgraną ekipą przyjaciół. Nie wiało przy tym nudą. Postacie poboczne były intrygujące, a zagadka okazała się mieć zaskakująco mroczne rozwiązanie. W serialach z Scooby-doo potwory okazują się zwykle przebierańcami, w filmach jest trochę inaczej. Nadprzyrodzone siły są jak najbardziej realne i zakłócają życie naszych bohaterów. Teraz mam w planach film Scooby-doo i duch czarownicy i serial, który wleciał na Netfliksa – Scooby-doo i brygada detektywów.
Maple Fay: Wydawało mi się, że po dość dalekim od fantastyki/popkultury listopadzie nic tutaj nie dopiszę, ale… Korzystając z pobytu w obcym kraju skorzystałum z tamtejszej oferty Netflixa i obejrzałum uroczy japoński serial Old Fashion Cupcake, przepięknie queerowy i w dodatku z pozytywnym zakończeniem, szok! Serdecznie polecam, jeśli przypadkiem gdzieś na niego natraficie.
Anndycja: Zainwestowałam w AppleTv i od razu w oko wpadły mi dwie produkcje. Pierwsza to Schmigadoon, opowieść o nieco znudzonej i rozczarowanej sobą parze, która podczas wyjazdu mającego naprawić ich związek, trafia na miasteczko rządzące się prawami złotej ery musicali, takich jak Oklahoma czy Dźwięki muzyki. Każdy fan musicali zauważy tu liczne odwołania do znanych produkcji. To urocza, podnosząca na duchu historia. Drugi sezon, opierający się na takich przedstawieniach jak Chicago czy Sweeney Todd pokazuje mroczniejszą stronę musicali, ale wciąż trzyma poziom. Jeśli chcecie wiedzieć więcej zajrzyjcie do recenzji Pryvian: KLIK.
Na drugą pozycję, czyli Lekcje chemii z Brie Larson, czekałam całe lato. Po sięgnięciu po książkowy oryginał nie mogłam doczekać się adaptacji, i bardzo słusznie. Mamy tu lata 50., kobietę, która musi stale udowadniać, że jest równie dobrą naukowczynią jak jej koledzy z pracy i opowieść o tym, że życie jest tak nieprzewidywalne, że nie można obrać jednej wytyczonej sobie drogi. Mimo pewnej cukierkowości widz potrafi polubić bohaterów (ja jestem szczególnie wdzięczna za Calvina, granego przez Lewisa Pullmana) i wciągnąć się w ich losy. Warto obejrzeć.
Lady Kristina: Mimo widocznego spadku jakości znacznej części nowych produkcji MCU Loki w swoim drugim sezonie definitywnie nie zawodzi. Wyraźnie skupiono się tu na zamieszaniu z czasem (termin timey-wimey pasuje tu wręcz idealnie) i próbach uratowania multiwersum. Ogromnie spodobało mi się to zakończenie historii Lokiego, będące tak ogromną zmianą w stosunku do początków tej postaci w MCU, a jednocześnie będące poruszającym podsumowaniem całości.
Poza tym listopad był dla mnie miesiącem Doctor Who. Oczywiście wlicza się w to premiera odcinka The Star Beast, który był fantastyczny (o tym więcej w redakcyjnych wrażeniach), ale wraz z początkiem listopada wystartowało Whoniverse, czyli ogromna baza doktorowych treści. Szkoda jedynie, że ich ogromna część, wliczając wszystkie sezony klasycznego i nowego Doctor Who, dostępna jest jedynie na BBC iPlayer. Muszę jednak wymienić parę produkcji, z którymi udało mi się zapoznać. W dokumencie Talking Doctor Who wraz z Davidem Tennantem zaglądamy za kulisy wybranych scen klasycznych odcinków, a także mamy szansę zapoznać się z wywiadami z aktorami wcielającymi się w pierwsze siedem inkarnacji Doktor(a) – w pamięć zapadły mi najbardziej kulisy sceny regeneracji Czwartego w Piątego Doktora (a o czym warto wspomnieć, w klasycznej serii niemal każdy proces regeneracji wyglądał zupełnie inaczej).
Tales of the TARDIS to swego rodzaju dodatek do wybranych klasycznych odcinków – do wybranych sześciu historii nagrano specjalne scenki z oryginalnymi aktorami (i nie tylko), a pomiędzy nimi znajdują się całe odcinki w wersji omnibus. Mimo że część z tych dodatkowych scen może wyglądać na nieco naciągane, tak, by mieć pretekst do powrotu do wspomnień, które otrzymujemy w formie danego odcinka, to całość jednak jest naprawdę poruszająca. W ogóle koncept TARDIS stworzonej ze wspomnień, będącej mieszanką wszystkich dotychczasowych wcieleń Doktor(a), której celem jest przywoływanie wspomnień, to naprawdę ciekawy pomysł. Mam nadzieję, że powstanie więcej odcinków, gdyż ma to naprawdę duży potencjał, zwłaszcza że umożliwia to rozwiązanie pewnych wątków, które rozwiązania się nie doczekały, a towarzyszki i Doktorzy w końcu mają czas i miejsce, by w końcu po prostu porozmawiać.
Oglądanie The Daleks w kolorowej wersji było naprawdę ciekawym doświadczeniem. Jako że ostatecznie ponad połowa odcinka została wycięta (siedem 25-minutowych odcinków skrócono do 75 minut), całość nabrała tempa, a niektóre wątki zostały pominięte. To, w połączeniu z dość specyficzną koloryzacją – to bardziej nowa wersja kolorów niż próba odzwierciedlenia pierwotnych scenerii – odnowioną ścieżką muzyczną i o wiele bardziej współczesnym montażem, sprawiło, że całość jest o wiele bardziej przystępna, chociaż podczas niektórych scen patrzyłam na ekran z niedowierzaniem, bo momentami wyglądało to na wręcz wyjęte z serii Mission: Impossible.
Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o naprawdę wzruszającej scenie z Ncutim Gatwą w An Adventure in Space and Time. Nie uważam, że zastąpienie Matta Smitha było tu czymś złym – w końcu tamta wersja nadal istnieje. Wtedy było to pokazanie przekazania pałeczki do obecnego wcielenia Doktor(a), a teraz mamy niemalże to samo – William Hartnell w swojej ostatniej scenie jako Pierwszy ma krótki przebłysk przyszłości, tylko tym razem ten przebłysk przyszłości dotyczy również nas.
ZASKOCZENIA
dziewiętnastka: Scott Pilgrim, komiks Bryana Lee O’Malleya, nie był może w moim życiu przełomem… Ale dotknął paru miejsc, które w momencie pierwszej lektury bardzo mnie bolały i za to, mimo wszystkich kiksów, nadal go kocham. Liczyłam na to, że Netflixowe anime na wątkach komiksu o cudownym, polskim tytule Scott Pilgrim Zaskakuje, w przeciwieństwie do adaptacji live-action (przepraszam, ja wiem, że wiele osób uwielbia, ale dla mnie była mocno meh), odda wreszcie hołd tym wątkom.
Nie oddało. Za to autentycznie mnie zaskoczyło. Więcej napiszę w osobnym tekście w grudniu. A na razie powiem tylko: nie dajcie się zwieść trailerowi ani pierwszemu odcinkowi.
ROZCZAROWANIA
Ginny N.: W przeciwieństwie do Ewy, nas Bodies rozczarowało. O ile sama zagadka była nawet interesująca, a portal w futurystycznej części był intrygujący, o tyle opleciona wokół tego historia trąci banałem i miałkością. Naprawdę dzieciak wybucha bombę atomową, bo chce być kochany? I gdzie jest w tym wszystkim reszta świata? Do tego serial propaguje copagandę i teorie spiskowe o grupach rządzących światem (Wielką Brytanią), plus wpada w cyberpunk, który jednak już się przejadł. Miło się to może wszystko ogląda, ale kiedy już wiemy o co chodzi, zostaje tylko rozczarowanie podszyte niesmakiem.
dziewiętnastka: Piętnastego września miał wyjść nowy album Bring Me The Horizon, Nex_Gen. Jest pierwszy grudnia, a albumu nadal nie ma. Niby mogę bez niego żyć, no ale chłopakiiiii, bez jaj.
Lady Kristina: Dziwne ścieżki życia było zapowiadane jako queerowy western – teoretycznie to otrzymaliśmy, ale odniosłam wrażenie, że czegoś tu zabrakło. Cały film trwał pół godziny, ale czułam, jakby zaledwie były tam maksymalnie dwie sceny i zanim zaczęło się cokolwiek dziać, to było już po wszystkim.
WARTO WSPOMNIEĆ
Lierre: Poszłam na Czas krwawego księżyca poniekąd dla rozkwitającego prywatnego mema chodzenia z Werą Mamuną do kina na długie filmy, ale głównie dlatego, że bardzo mnie interesuje kwestia rdzennych Amerykanów, a ten film zapowiadał się wspaniale, choć też wstrząsająco. Historia Osagów, którzy gwałtownie się wzbogacili (za sprawą tego, co było cenne dla białych), a następnie zaczęli masowo ginąć (za sprawą tego, że było to cenne dla białych) jest straszna i bardzo wiele mówi w ogóle, no, o wszystkim: kapitalizmie, kolonializmie, współczesności, wyzysku, dwulicowości i tak dalej. Film jest zaiste piękny i wstrząsający, ale też dłużył mi się niemożebnie, a od tępego spojrzenia Leo DiCaprio dostawałam spazmów (wspaniała rola, nie mówię, że nie!), więc wyszłam z kina z myślą, że spoko, ale może jednak przeczytam książkę – no i taki jest plan (książka to Czas krwawego księżyca. Zabójstwa Osagów i narodziny FBI Davida Granna). Sam film mnie więc znużył, ale bardzo się cieszę, że powstał i nagłośnił tę historię.
dziewiętnastka: Kulturalnym wydarzeniem miesiąca był według mnie koncert Björk w krakowskiej arenie Tauron. Islandzka artystka nie idzie na kompromisy: jeśli chce stworzyć solarpunkową operę na półtorej godziny, z efektami 3D, wodną perkusją, grzybno-meduzowymi wizualizacjami i przemową Grety Thunberg w antrakcie*, to właśnie to robi i nie przejmuje się tym, że to dziwne. Nie gra hitów lub wszystkich piosenek z najnowszej płyty tylko dlatego, że tak wypada – wszystko musi dopasować się do koncepcji i brzmieć spójnie. Co potrafiło zaowocować taką zmianą aranżu, że nie rozpoznałam Venus As A Boy… Trochę wstyd, ale no cóż, naprawdę brzmiało zupełnie inaczej. Jedni będą takim podejściem zachwyceni, inni mniej, ale i tak wyjdą ze spektaklu z rozgniecionymi komórkami mózgowymi. Osobiście chyba aż za dobrze znam obecną twórczość Björk, przez co element zaskoczenia i oszołomienia jakoś mnie ominął. To jednak nie przeszkodziło mi w odczuwaniu satysfakcji. Warto było zobaczyć ten spektakl przynajmniej raz w życiu. W sumie chciałabym to kiedyś powtórzyć, ale obawiam się, że przy inflacji cen koncertów nie będzie mnie stać.
* A raczej w tym momencie koncertu, gdzie artyści teatralnie schodzą ze sceny, publiczność krzyczy, że chce bis, a oni wracają na scenę i grają bis.
Lady Kristina: Na seansie The Marvels bawiłam się naprawdę dobrze. Gdzieniegdzie odczuwało się kilka mankamentów, jak trochę niewyraźna wrogini i słabo zarysowana postać kapitan Rambeau, ale poza tym całość jest naprawdę dobra w odbiorze. Chemia między bohaterkami wygląda na rzeczywistą, a razem z Kamalą możemy sobie trochę pofanować 😉 No i oczywiście scena z flerkenami na stacji kosmicznej była przecudowna, proszę o więcej kosmicznych kotków 🙂
WYDARZYŁO SIĘ NA WHOSOME
To był zdecydowanie intensywny miesiąc dla naszej redakcji. Gościliśmy w podcaście Aktówka Kultury, w którym dyskutowaliśmy o rocznicowych odcinkach Doctor Who. Odbyła się także nasza impreza urodzinowa (to już trzy lata!) w krakowskiej Spółdzielni Ogniwo. A do tego wszystkiego objęliśmy matronatem 13 edycję Zjavy – ta już nowym roku. Nie możemy się doczekać.
Wydarzyło się w świecie Doctor Who
Od czego by tu zacząć…? Przede wszystkim na platformę Disney+ trafiły rocznicowe odcinki z Czternastym Doktorem i Donną Noble. Redakcyjne wrażenia z pierwszego z nich, The Star Beast, możecie przeczytać tu. Dostaliśmy także miniodcinek z okazji wydarzenia Children in Need obrazujący początki powstawania Daleków (i co wspólnego miał z tym Doktor…). Z kolei BBC wypuściło Tales of the TARDIS, gdzie towarzyszki i Doktorzy spotkali się na wspominki, a my razem z nimi mogliśmy obejrzeć sześć klasycznych odcinków w wersji omnibusów.
Wspólny profil redakcji Whosome.pl. Podpisujemy nim zbiorcze teksty, tłumaczenia, analizy i dyskusje.