Prowadziłam niedawno prelekcję na konwencie. Prelekcja dotyczyła ostatnich dziesięciu lat Doctor Who i podsumowywałam w niej, co z tego czasu moim zdaniem jest warte zapamiętania (albo z czym warto się zapoznać wybiórczo, jeśli w jakimś momencie przestało się oglądać i nie ma się ochoty na nadrobienie wszystkiego). W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że kolejny raz mówię o tym, że serial spełnił jakieś moje życzenie i… poczułam dreszcz na plecach. Kto podglądał moje listy do Mikołaja? Przecież ja ich nawet nie piszę!
Postanowiłam więc przeprowadzić śledztwo i stworzyć listę tych pomysłów, które twórcy Doctor Who wyciągnęli z mojej głowy, nie płacąc mi za to ani pensa. Jeśli też macie poczucie, że tajemnica waszej korespondencji z Mikołajem została w ten sposób naruszona, koniecznie dajcie znać (na stronie na Facebooku, w grupie albo na naszym nowym Discordzie), może wspólnie znajdziemy źródło tego przecieku (i spróbujemy ten proces wzmocnić).
Postacie historyczne
Mam, a raczej miałam listę wymarzonych postaci z realnej przeszłości, które wydawały mi się idealnymi bohater_ami przygody Doktor_. W epoce Trzynastej Doktor coraz to na nowo musiałam przecierać oczy i okulary ze zdumienia, że znów muszę kogoś z tej listy wykreślić, bo oto materializuje się na ekranie. Rosa Parks? Jest. Nikola Tesla? Proszę bardzo. Chińska piratka Ching Shih…? No tu już mój mózg wymiękł, takie to było nieprawdopodobne (piszę teraz jakiekolwiek spójne słowa być może tylko dlatego, że odcinek Legend of the Sea Devils ostatecznie okazał się strasznie słaby). Mary Shelley, i to dla odmiany w odcinku absolutnie fenomenalnym! No doprawdy, kto mógłby przebić ten zestaw, Tadeusz Kościuszko?
Zdarzały się też szczęśliwe strzały w idealne moim zdaniem punkty w historii – na przykład odcinek Demons of the Punjab pokazujący bardzo trudny, przełomowy i dramatyczny, a zarazem niekoniecznie powszechnie dobrze znany moment podziału Indii w 1947 roku, początek jednej z największych katastrof humanitarnych w dziejach świata. Odcinek podchodzi do niego bardzo subtelnie, ale na pewno niejedną osobę zaintrygował na tyle, by sobie o tym poczytała coś więcej.
Ra-Ra-Rasputin!
Mam na to dowody w postaci screenów (ale wam nie pokażę!), że jak tylko pojawiło się pierwsze zdjęcie promujące The Power of the Doctor z Mistrzem Sachy Dhawana cosplayującym postać wyglądającą jak Rasputin, zapiałam z zachwytu i westchnęłam głośno, że mogliby tak wykorzystać piosenkę… A potem zobaczyłam, że to robią. Do dziś chyba nie całkiem wyszłam z tego osłupienia, kiedy wybrzmiały jej bardzo charakterystyczne pierwsze takty.
Grupa wsparcia dla towarzyszy
Odcinek The Power of the Doctor był pod tym względem niezwykle znaczący, gdyż spełnił więcej niż jedno moje pragnienie. Od lat powtarzałam, że gdyby miał powstać jakiś spin-off, to uważam za idealny pomysł zgonienie wszystkich byłych towarzyszek i towarzyszy Doktor_ do jednego pomieszczenia i pokazanie nam sześciu sezonów i filmu kinowego o tym, jak próbują poskładać swoje doświadczenia w coś sensownego. Końcówka finału Trzynastej Doktor właśnie to zrobiła i przyznam, że szczęka mi opadła. I teraz się obawiam, że skoro już to dostaliśmy, to ten spin-off nigdy nie powstanie. Ale halo, Russell, słyszysz mnie? To jest takie proste i w zasięgu ręki! Skoro już wiemy, że się spotykają, to chyba czas to nakręcić!
Kobieta w roli Doktor
Moment, kiedy okazało się, że Petera Capaldiego zastąpi aktorka, był jednym z najszczęśliwszych w moim popkulturowym życiu. I choć realizacja mogła wypaść lepiej, choć ostatecznie Trzynasta nie trafiła do mojego serca w stu procentach, ogromnie się cieszę, że Chris Chibnall zdobył się na tę decyzję i mam nadzieję, że nie okaże się to pojedynczym przypadkiem, ale doczekamy się więcej żeńskich wcieleń Doktor_. Bardzo doceniam w Trzynastej jej dziwność, to, że płeć aktualnie przyjęta nie odgrywała aż tak wielkiej roli ani dla niej osobiście, ani w fabułach; że ta inkarnacja była dziecinna, kosmiczna i emocjonalnie skryta, nie do końca taka, jakiej się spodziewaliśmy.
Otwarcie queerowa towarzyszka
W epoce Stevena Moffata dostałam fenomenalny prezent w postaci Bill Potts. To bohaterka queerowa, wyoutowana i outująca się lesbijka, a wątki jej orientacji i relacji są w samym sercu 10 serii. W bonusie do tej jakże miłej reprezentacji dostałam jednak wiele więcej – postać, do której momentalnie zapałałam ogromną sympatią. Bill jest barwna i odważna, mądra, dociekliwa i zabawna i ma wspaniałą chemię z Dwunastym Doktorem. Cała ta seria to taki bliski mojemu sercu mały kawałeczek Whoniversum, do którego chętnie wracam.
Występy gościnne
Na niektóre ogłoszenia obsadowe reagowałam głośnym „wow!” i skreślałam kratkę na mojej planszy do bingo. Doctor Who czasami przyciąga takie wspaniałe osoby aktorskie! Pamiętam, jak wyczekiwałam A Town Called Mercy, bo miał się tam pojawić Ben Browder znany mi z serialu Stargate SG-1. (To ciągle jeden z moich ulubionych odcinków, jest przepiękny!). Bardzo kibicowałam występom Maisie Williams i cieszę się, że dostała tak dużą i ciekawą rolę i aż tyle miejsca. Obecnie jestem po raz pierwszy w sytuacji, że znam dość dobrze aktora, który jest nowym Doktorem – Ncuti Gatwa nie byłby może moim pierwszym, drugim ani trzecim wyborem, ale jego popis w roli Erica w Sex Education jest mistrzowski i przebieram odnóżami ze zniecierpliwienia, tak bardzo już chcę poznać jego Doktora! No i oczywiście Yasmin Finney, wspaniała, pełna ciepła osoba, która zawojowała Heartstoppera, a teraz zachwyca jako córka Donny w The Star Beast. W drugą stronę oczywiście też to działa; będąc pod wrażeniem czyjegoś występu w Doctor Who, wiele razy zawędrowałam w interesujące rejony brytyjskiej telewizji, do których pewnie nie dotarłabym innymi drogami. Polecam takie wycieczki. Moje listy do Mikołaja nie zawierają aktualnie zbyt wielu życzeń natury, hm, personalnej, ale pomyślmy, kto by mógł się poplątać Doktorowi pod nogami… Może Dafne Keen? Rakhee Shakrar? Karla Crome? Iman Vellani? No dobra, jednak trochę by się znalazło…
Globalna dostępność Doctor Who w streamingu
To było, myślę, wielkie marzenie (i to wcale nie skrywane) bardzo wielu osób na całym świecie – by serial można było obejrzeć w sposób, do którego już zdążyliśmy przywyknąć w ostatnich latach: łatwo, na życzenie, w ramach którejś z wielu platform streamingowych. Padło na Disney+ i wkrótce okazało się, że idzie za tym trochę bonusów dla serialu, w tym wsparcie produkcyjne i finansowe, więc wyszło o wiele lepiej, niż można było się spodziewać. Wprawdzie to taka współpraca, która nie bardzo daje nam podstawy do nazywania Doktor_ księżniczką Disneya, ale kto wie, co przyniesie przyszłość? Na razie napawam się komfortem oglądania nowych odcinków bez kombinowania i nawet troszkę mnie cieszy dubbing, choć nie mogę go znieść – no ale nie muszę z niego korzystać, a dostępność serialu dzięki niemu jeszcze dodatkowo wzrosła. Jak strasznie mnie to cieszy!
Kosmiczne pieski
To było marzenie skryte w mojej nieświadomości, ale kiedy tylko dotarło do mnie, że lud Lupari i charyzmatyczny Karvanista z serii Flux to kosmiczne pieski, wszystko nagle znalazło się na właściwych miejscach. Gdy zobaczyłam po raz pierwszy zdjęcie promujące z Karvanistą, zdjął mnie strach, bo kosmita wyglądał dość groteskowo, ale w samych odcinkach okazał się fenomenalną, skomplikowaną, niełatwą postacią. No i chyba możemy mieć nadzieję, że Lupari jeszcze kiedyś zobaczymy, skoro nawet Rose Noble uszyła maskotkę na ich wzór!
Epizodyczna inkarnacja Doktor_
Mam na myśli oczywiście Doktor-Zbieginię graną przez Jo Martin. Nie będę się jakoś dramatycznie upierać przy myśli, że wątek pochodzenia Doktor_ spoza Gallifrey, timeless children i cała ta zabawa to był ekstremalnie dobry pomysł Chrisa Chibnalla, ale dzięki temu dostaliśmy coś, co po prostu w jakimś momencie musiało (znowu) się wydarzyć – nieznaną twarz Doktor_, jakąś inkarnację ze środka, sprzed czy spoza, jakiegoś kolejnego Doktora Wojny czy innej rzeczy, która sprawiła, że to imię chwilowo było nieadekwatne. Jest tu tak wiele możliwości! Nie sądzę, by był to jednak motyw często eksplorowany w przyszłości, tym bardziej cieszy mnie, że dostaliśmy onieśmielającą, charyzmatyczną, potężną Doktor Jo Martin. Marzę o jej powrocie. Wyobrażacie ją sobie z Ncutim Gatwą?!
Rzeczy, o których mi się nie śniło
Doktor zagrany przez Petera Capaldiego – nie do wiary, że byłam niezadowolona na wieść o jego zaangażowaniu; szybko stał się moim ulubionym i najbliższym mi Doktorem. Czternasty Doktor, którego wcale nie chciałam; uważałam, że powrót Davida Tennanta to już za dużo, to wchodzenie dwa razy do tej samej rzeki, a okazało się, że twórcy byli w stanie w paru krótkich odcinkach zarysować postać, za którą będę tęsknić. Oszałamiający teatr jednego aktora, jakim jest odcinek Heaven Sent – absolutnie najwybitniejszy kawałek Whoniversum, który powinni obejrzeć wszyscy, a jakiego nigdy w życiu bym nie wymyśliła, żeby o nim pomarzyć. Odcinek o kosmicznym wielorybie, który po prostu jest miły. Dalek podający herbatę Churchillowi. Vincent van Gogh polujący na kosmicznego kurczaka. Świat zasłany czarnymi sześcianami. Missy. Powaga Dwunastego patrzącego w lustro. Trzynasta przechodząca przez lustro. Doktor zmieniająca się w anioła. Meep. Wild Blue Yonder. Doctor Who niekoniecznie musi podglądać moje listy do Mikołaja i spełniać moje zachcianki, by mnie zachwycać – najbardziej lubię w nim to, że po tylu latach ciągle potrafi mnie zaskoczyć i sprawić, że patrzę w ekran z niedowierzaniem i poczuciem, że jeszcze bardzo wiele przed nami.
(ona) kulturoznawczyni, redaktorka i tłumaczka, fanka fandomu. Lubi polską i niepolską fantastykę, szynszyle, psy, rośliny doniczkowe, kawę i sprawiedliwość społeczną.